Kilka słów o... kuchni obozowej.
Analizując wszelkie poprzednie wyjazdy doszedłem do zatrważającego wniosku: podstawą wyżywienia na wyjazdach jest chleb/pasztet/turystyczna/paprykarz/zupka chińska. Przez dwa dni - pół biedy. Jakoś się wyżyje. Ale szczerze mówiąc nie wiem, czy zdzierżyłbym tydzień czasu na paprykarzu. Wymienione produkty mają jeszcze jedną wadę - przy swojej masie mają wyjątkowo niską wartość odżywczą. Słowem, nosimy wodę. To niedopuszczalne na takich wypadach jak ten omawiany w tym temacie, gdzie żywność trzeba będzie nosić ze sobą i robić zapasy na dłuższy okres czasu. Tak więc trochę podumałem, trochę poczytałem i kilka wniosków wyciągnąłem. Zapraszam do lektury.
Pierwszą ważną rzeczą, którą musimy sobie uświadomić, jest fakt iż w kwestii żywienia jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie. Dotyczy to zarówno produktów jak i naczyń, sztućców czy źródeł ciepła.
Sytuację ratuje trochę fakt, że można tą kwestię rozpatrywać w parach - na ten przykład jedna osoba niesie garnek i inne naczynia, druga zaś palnik i butlę gazową.
Drugą, nie mniej ważną rzeczą jest przestawienie na czas wyprawy swoich preferencji kulinarnych. Jasnym powinien stać się fakt, że żywność która będzie zarazem lekka i kaloryczna, na pewno nie będzie zdrowa, ekologiczna i bez konserwantów.
Jedno czego nam nie zabraknie w Bieszczadach, to woda. Moim zdaniem należy to wykorzystać,dlatego projektując menu staram się tak dobierać składniki aby do przygotowania wymagały zalania ich gorącą wodą. Zwróćcie uwagę: zalania - nie gotowania. Na gotowanie szkoda energii cieplnej i czasu. Ponadto zakładamy, że nasz zapas żywności nie może ważyć więcej niż 2 kg.
Przygotowanie niektórych produktów należy zacząć wcześniej. Jeżeli chcemy wziąć mięso, należy je ususzyć. Jeżeli interesuje was, jak się to robi, mogę napisać, na razie jednak pominę.
Jeżeli nie chcecie suszyć mięsa, polecam kabanosy - ale one również wymagają przygotowania. Należy przede wszystkim wybrać produkt z mięsa wieprzowego, te drobiowe nie za bardzo chcą schnąć . Kabanosy trzeba nabyć 2-3 tyg. przed wyjazdem, wywiesić w zacienionym, przewiewnym miejscu (np przy oknie w kuchni) i niech sobie wiszą. Przed wyjazdem będą 3x twardsze, ale 2x lżejsze, z pewnością zaś nie zepsują się zamknięte w plecaku.
Resztę produktów można nabyć w praktycznie każdym markecie. Jako bazę i wypełniacz możemy stosować następujące rzeczy: makaron błyskawiczny, płatki ryżowe, puree ziemniaczane w proszku, kuskus, błyskawiczną kaszę mannę czy granulat sojowy.
Osoby lubiące potrawy na bazie mleka mogą użyć takich składników jak błyskawiczna kaszka dla dzieci, mleko w proszku, budyń. Żeby zwiększyć kaloryczność można dodawać do tego musli.
Dodatkiem będą wszelkiej maści sosy w proszku (jako sos możemy używać także zupy w proszku), wspominane wcześniej suszone mięso oraz przyprawy: sól pieprz i majeranek to standard na każdej wyprawie, oprócz tego polecam zabrać kostki bulionowe. Bieszczady to kraina wszelkich ziół, można bez problemu znaleźć takie cuda jak czosnek niedźwiedzi, mięta, oregano.
A co my z tego wszystkiego możemy zrobić? Rzecz jasna zależy to od inwencji osoby przygotowującej posiłek. Można wykonać np:
* Puree ziemniaczane z sosem grzybowym lub gulaszowym, z dodatkiem suszonego mięsa (wieprzowina) lub kabanosów.
* Makaron typu noodle z sosem serowym i suszonym mięsem (drób)
* Płatki ryżowe z sosem chińskim i suszonym mięsem (drób)
* Kuskus z sosem pieczarkowym lub grzybowym, z kabanosami lub suszonym mięsem (wołowina)
* Płatki ryżowe z sosem meksykańskim, kabanosem i granulatem sojowym
* Makaron z sosem bolońskim, ziołami i suszonym mięsem (wieprzowina)
* Kuskus z kabanosami i sosem z zupy cebulowej francuskiej
* Kaszka manna o smaku malinowym lub bananowym, z dodatkiem musli i suszonych owoców
* Budyń błyskawiczny z dodatkiem tłuczonych orzechów laskowych i kruszonych herbatników
* Płatki ryżowe z mlekiem w proszku i owocami (połowa lipca to czas na maliny i jagody)
* Kaszka ryżowa (znów malinowa lub bananowa) z musli i miodem
Jak widzicie, można wykombinować naprawdę bardzo dużo - pragnę podkreślić że jedna porcja każdego z wymienionych dań waży mniej niż 150 gramów - czyli tyle co 2 bułki z pasztetem.
Jeżeli ktoś nie potrafi obejść się bez pieczywa, sugeruję aby zabrał pumpernikiel, suchary beskidzkie lub wafle ryżowe. Noszenie konserw to nie jest moim zdaniem dobry pomysł. Lepiej zabrać dżem lub miód w małych aluminiowych opakowaniach.
Standardem jest zabieranie na wyprawy górskie czekolady, aby w szybki sposób dostarczyć organizmowi dużej porcji energii. Czekolada ma niestety jedną wadę, w temperaturze 25 st. C potrafi się dokumentnie roztopić. Alternatywą dla czekolady mogą być batony musli lub sezamki. Można też zabrać glukozę i dodawać ją do wody pitnej - to dobre rozwiązanie, ale wtedy polecam również zabrać cytrynę, gdyż woda z glukozą okrutnie jest słodka.
Może jeszcze kilka słów o źródle ciepła. Wodę możemy podgrzewać przy pomocy ogniska. Plus jest taki, że nie musimy wtedy nosić dodatkowych maneli, minus zasię taki że ognisko samo sie nie rozpala, a dodatkowo musimy szykować miejsce do ustawienia naszego garnuszka. Dobrą sprawą jest malutki palnik gazowy z najmniejszą dostępną butlą (230g gazu) - zestaw waży około pół kilo i starcza na około 3h grzania. Minusem, rzecz jasna, jest waga i cena tego rozwiązania. Wariantem środkowym jest palnik wykonany własnoręcznie z dwóch puszek po piwie - robiliśmy coś takiego - gdyby komuś chciało się rzecz dokładnie przetestować (bo nam nie wyszło doskonale) może wykonać sobie za praktycznie darmo ładną przenośną kuchenkę (do której i tak trzeba zabrać paliwo, które waży pół kilo...)
A jak się komuś nie chce kombinować, niech weźmie 20 sztuk zupek chińskich
