@Patiku:
Nie kontynuuje, ponieważ pewnego dnia spojrzałem na to co napisałem i zrobiło mi się strasznie głupio, że takie coś wypuściłem w net. ;d Tekst był pisany, "na fazie" (nie, nie naćpałem się

) bez żadnych większych poprawek, itd. Czego bardzo żałuję.
@Ammon:
Twoje rady na pewno bardzo mi się przydadzą. Choć na razie dopiero zaczynam, to myślę że kiedyś się tego nauczę w praktyce. Dzięki.
Dlatego moje pierwsze opowiadania wypuszczam w net, inni ludzie wskazują mi błędy których ja nie widzę. ;]
I tu chciałbym nakłonić wszystkich do wytykania owych błędów. Naprawdę bardzo by mi to pomogło. ;]
Jako że rozdział II trochę mi się wydłużył, postanowiłem go podzielić i wrzucić dwa rozdziały.
Rozdział II
Elfka pomału otwarła oczy. Leżała na kocu, a z prawej dochodziły do jej szpiczastych uszu, ostre dźwięki potrzaskującego w ognisku drewna. Ramię pulsowało bólem. Nad głową lśniły delikatne, świetlne łuny, co wskazywało na to, że słonce dopiero wschodziło. Przed oczyma migały jej różnokolorowe plamki. Wiedziała, że za moment, ten objaw szoku ustąpi. Ogromnie się ucieszyła, gdy po kilkunastu sekundach obraz był czysty i przejrzysty. Wzięła głębszy oddech. Przewróciła głowę na prawy bok, w stronę ogniska. Jasne światło niczym nagły błysk pioruna, niemal oślepiło ją. Mrużąc oczy dostosowywała je do nowego oświetlenia. Po chwili mogła już normalnie patrzeć. Za ogniskiem, siedziała plecami do niej owa nieznajoma. Ta dziwna kobieta, która ocaliła jej życie. Jej ruchy dłońmi, wskazywały na to, że coś szyje. Damis, gdy chciała się podnieść, dostrzegła, że nie ma na sobie górnej części swojego skórzanego, czarnego stroju. Ma tylko biustonosz i bandaż na lewym ramieniu. Czuła się strasznie obnażona. O ile w domu dość często chodzi półnaga, to przy obcych, źle jej było, nawet mając na sobie bieliznę. Próba podniesienia się sprowadziła na nią tylko ogromny ból. Aż jęknęła. Kobieta od razu się podniosła i pognała ku Damis.
- Nie podnoś się, leż spokojnie... Rana jeszcze, nie zaczęła się goić. – Powiedziała spokojnym, cichym głosem. Sięgnęła po drewniany kubek, który leżał na kamieniu obok.
- Pij, musisz dużo pić. – Podsunęła jej pod nos naczynie ze słabą herbatą. Choć Damis chciało się pić, niechętnie zrobiła małego łyczka. Chciała pierw podziękować…
- Ty… -Dziewczyna uniosła lekko palec wskazując na czarnowłosą. – Ty mnie uratowałaś… wiedz, że ratując jednego elfa, przysłużyłaś się całej rasie. Ja… dziękuję, jeśli będziesz potrzebować pomocy od elfów… powołaj się na Strażniczkę Damis... a wszyscy od rzeki Nan do gór Langdar ustąpią Ci miejsca i zapewnią schronienie. Jestem twoją dłużniczką…
- Daj spokój, człowiek, elf czy ktokolwiek inny, nie należy go zostawić przebitego bełtem. Szczególnie, jeśli sam starał się komuś pomóc. To był mój obowiązek. – Dziewczyna wstała i zabrała strój, który szyła, po czym wróciła i usiadła koło rannej. Strój Damis. – Jestem Anna.
- Nie możesz tego szyć. – Pewnym i stanowczym głosem powiedziała elfka.
- Dlaczego?
- Bo to mój pancerz. Tylko właściciel może go naprawić… taki mamy zwyczaj.
- Ach.. wybacz. Usunę nici, które już wszyłam.
Potwierdziła to skinieniem głowy. Po tym nagle poczuła się strasznie śpiąca. Mimowolnie oczy się jej zamknęły. Jej umysł odpływał i zatraca się w wszechobecnym mroku. Gorączkowo starała się znaleźć życie, ten punkt, którego mogła się złapać. Nie było żadnego. Tylko ciemność. Nagle, do pustki wdarł się przerażający, demoniczny śmiech. Chwilę po nim przyszedł inny gość-ból, ogarniający całe ciało, od czubka głowy do małych palców u nóg, przy którym zranienie bełtem, było niczym ukłucie igłą.
- Młode dziewczę, sądzisz, że znów mi się wywiniesz? Nareszcie posilę się Twoją krwią, a przy krzykach twej duszy będę tańczyć nad twym zgniłym. – Mówił niewidzialny potwór. Dziewczyna z całej siły próbowała się wyrwać ze szponów śmierci. Piekielne płomienie paliły jej duszę. Nie istniało nic poza bólem, nie było nawet powietrza, przez co płuca okropnie paliły. Elfka szarpała się i krzyczała chcąc się obudzić, ale nie mogła nic zrobić. Zaczęła panikować, a drwiący śmiech tylko wzmagał strach.
Godziny, dni, lata piekielnej tortury. I nagle coś ją wessało z powrotem. Czuła się jakby wielki wir powietrza wyciągał ją z powrotem. Obudziła się z wrzaskiem, natychmiastowo siadając. Nawet bolący bark, nie był dla niej przeszkodą. Dookoła panowały ciemności. Jej wzrok jednak pozwalała jej widzieć w miarę normalnie. Anna pełniła wartę i szybko się znalazła przy zlanej potem dziewczynie. Chwilkę później dołączył do niej jej towarzysz.
- Damis! Na bogów Ty żyjesz! – Czarnowłosa nie mogła powstrzymać, radości. Objęła ją delikatnie uważając na jej bark. W końcu puściła ją i spojrzała w jej niebieskie oczy. – Całą noc nie oddychałaś, myśleliśmy, że nie żyjesz, a teraz krzyknęłaś tak, jakby sam Pan Ciemności Cię wciągał w swe objęcia.
- Bbbo tak byłoo. – zająknęła się. Oddychała szybko i nierówno, a dłonie trzęsły się jej jak u alkoholika. Po kilku głębszych wdechach, jednak udało się jej uspokoić. -Muszę się dostać do mojego domu.
Anna spojrzała na blondyna, a on na nią. Pewnie sobie myśleli, że zwariowała. Wyraźnie, nie podobało im się to. A już na pewno, nie podobało im się bieganie po lesie w nocy. Już raz ostatnio biegli, skończyło się przymusowym postojem z poważnie zranionym nowym kompanem.
- Musisz odpocząć. Dopiero, co zaczęłaś zdrowieć, nie możesz teraz gnać przez las.
- Pomożesz mi włożyć strój?
- Damis, weź się zastanów..
- Już to zrobiłam. Pomożecie mi? – nie czekając na odpowiedź wstała i poczęła wkładać dłoń w rękaw swego stroju. Ból przeszył jej rękę. Westchnęła ciężko i starała się ubrać. Chciała jak najszybciej zasłonić swe ciało. Wstyd nie był jedynym bodźcem, mimo ciepłej nocy, czuła, że zaraz zamarznie. Z pomocą przyszła jej krzepka dłoń wielkoluda.
- Dziękuję.
- Aron – dopowiedział. Głos miał niski, idealnie pasujący do jego postury. Ton ten nadawał mu męskości i stanowczości. – Można wiedzieć, czemu tak Ci śpieszno?
- Muszę, coś odzyskać. Natychmiast.
- To naprawdę jest aż tak ważne, by wyruszać w środku nocy?
- Tak.
- Rozumiem. Ale daj nam czas, chociaż żebyś też mogli się ubrać…
- Dobrze… -Gdy mężczyzna zaczął się oddalać, Damis obejrzała się za nim. – Weź broń.
Elfka sięgnęła po swój długi łuk. Dobrze było mieć go znów w dłoni. Dostała go od matki, jako prezent, gdy wkraczała w dorosły wiek. Przez lewą rękę przełożyła skórzany kołczan ze strzałami. Nim to zrobiła policzyła je. Dwadzieścia sześć. Tyle ile powinno być.
Rozdział III
Po około godzinie dotarli pod dom Damis. Prosty, drewniany domek o ostrym dachu, z różnej wielkości krzakami przed wejściem. Zapewniało to świetny kamuflaż. Cienka, wyraźnie zaznaczona ścieżka, wiła się do drzwi niczym ogromny wąż. Dziewczyna zlustrowała otoczenie dookoła. Niczego nie dostrzegła. No, poza wielką sową, która właśnie upolowała jakiegoś gryzonia. Anna i Aron pomału i najciszej jak umieli, podążali za swoją przewodniczką. Mniej więcej w połowie ścieżki musieli przeskoczyć pułapkę-wilczy dół przykryty liśćmi, która została zastawiona na nieproszonych gości.
Drzwi skrzypnęły, gdy zamglone magią niebieskie oczy Strażniczki zajrzały do środka. Pusto. Cała grupa wpełzła do środka zostawiając lekko uchylone drzwi. Nie mieli świec, więc panowały tu ciemności, prawie tak mroczne jak we śnie elfki. Damis jednak świetnie się czuła w takiej atmosferze, co pozwoliło jej na dokładne oględziny pomieszczenia. Nic się nie zmieniło. Niepościelone łóżko przy oknie po lewej, notatki do swoich zwierzchników i srebrny elfi, połyskujący łuk z księżycowego drewna z pięcioma, specjalnymi strzałami do tego. Mimo mroku, jaki tu panował, doskonale było go widać. Każdy Strażnik posiadał taki łuk i jedną strzałę. Dodatkowe dostawało się za specjalne zadania. Jedno z zadań, prawie skończyło się dla niej śmiertelnie, gdy dźgnięto ją sztyletem w brzuch. Mimo iż było do dobre kilka lat temu, do dziś pamięta to koszmarne wsysanie do świata umarłych. Tej nocy, znów je poczuła i było jeszcze bardziej przerażające niż poprzednie. Musiała wypić ten eliksir. Zanim na dobre umrze... Szybkim susem znalazł się przy komodzie. Przełożyła jesionowy łuk przez ramię. Wysunęła szufladę i zaczęła wyrzucać leżące tam ubrania. Nie ma, następna. Znów pusto. Stos różnego rodzaju koszul, par spodni, bielizny zwiększał się z każdą szufladą.
- Czego ona szuka? – Anna delikatnie szepnęła w stronę Arona.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jednak wygląda na bardzo przestraszoną. – Istotnie była, nic tak nie nakręca jak spotkanie się z władcą świata umarłych. Wcześniej czy później każdego to spotka, jednak dobrymi uczynkami można było sobie skrócić czas męk u niego, za to, takie postępowanie wzmagało w nim gniew. Choć dobry człowiek, miał krótszy czas przebywania w podziemiu, cierpiał bardziej niż ci, którzy spędzili tam wieki. Gdy czas dobiega końca, dusza spotyka się z bogami. Każda klasa społeczna ma swojego boga i do niego zanosi swe modły. Bogiem Strażniczek Lasu jest Korea’ti, przedstawiana jako średniego wzrostu, niebieskooka elfica z długimi do pięt lazurowymi włosami, dzierżąca łuk z płonącą strzałą. Bóstwo decyduje wtedy czy zsyła duszę powrotem na ziemię czy pozwala jej wstąpić do raju.
- Może to przez gorączkę.
W końcu znalazła. Średniej wielkości buteleczka z błękitnym płynem w środku. Delikatnie ujęła ją w dłoniach i długo przyglądała się jej. Już miała odkorkować flakonik i wypić połowę zawartości, a drugą połowę wylać na ranę, gdy do jej uszu dotarł stłumiony szelest liści. Potem następny. Odwróciła się do towarzyszy. Przykładając palec do ust nakazała im by byli cicho.
- Ani się ważcie wychodzić na zewnątrz.
- Dlaczego? – Spytała Anna wyraźnie zdziwiona jej nagłą zmianą zachowania.
- Czarne wilki.. Zamknij drzwi. – Oboje zachłysnęli się oddechem. Pośpiesznie wykonali rozkaz.
Nie trzeba było długo czekać by w oknie pośrodku wschodniej ściany pojawiły się jarzące się czerwone ślepia. Te przez dłuższy czas wpatrywały się w sparaliżowanych ze strachu Annę i Arona. Tylko Damis zachowywała pozory, choć serce tłukło jej tak mocno, że bała się że za chwilę wyskoczy z piersi. Zza okna dało się usłyszeć złowrogie warczenie. Dobrze, że jest sam.-pomyślała Damis.
- Jest głodny, nie odejdzie. Muszę go zabić, ale sama nie dam rady. Potrzebuję ochotnika.
- Co planujesz? – Odezwał się prawie szeptem wielkolud.
- Takiego rodzaju stwora można zabić tylko tym. – Wskazała palcem na Księżycowy Łuk – Tylko ja mogę go używać. To magiczna broń. W przeciwieństwie do pancerza, ta broń rozpoznaje właściciela. Gdy obcy go dotknie zostanie porażony silnym wyładowaniem elektrycznym. Muszę zastrzelić wilka. Któreś z was niech po prostu zacznie uciekać.
- Ale twój bark, nie dasz rady napiąć łuku. Musi być inny sposób!
- Masz moje elfie słowo, że zrobię, co w mojej mocy byście przeżyli tę noc. – Odłożyła napój, na szafeczkę koło łóżka i zdjęła broń ze ściany. Łuk błysnął jasnym, błękitnym światłem poznając właściciela. Cały pokój na krótką chwilę był skąpany w błękicie, pozwalając wszystkim dostrzec złote inskrypcje wyryte na łuku. Zaczepiła specjalną strzałę o cięciwę. Dla pewności dodatkową złapała w zębach. Pytająco spojrzała po towarzyszach.
- Dobrze pobiegnę.
- Anna!
Nim zdążył zareagować, czarnowłosa już wybiegła z domu. Przeskoczyła nad pułapką na ścieżce i pognała przed siebie. Damis już miała wychodzić, gdy w progu pojawił się ciemny kształt z czerwonymi oczyma. Czerń wchłaniająca całe światło gwiazd i księżyca. Szybkim ruchem dłonią, wystrzeliła nawet nie celując. Trafiła dokładnie między oczy. Ładunek został wyzwolony i bezwładne truchło wilka, oświetlone przeskakującymi iskrami, poleciało kilka metrów do tyłu ostatecznie lądując w dole-pułapce. Nie czekając ani sekundy dłużej wybiegła z budynku. Dostrzegła uciekającą kobietę i tuż za nią biegnącą śmierć.
Wykorzystując zapasowy pocisk, napięła łuk. Ból przyszył całe ramię. Zignorowała to.
Cel jest ruchomy.
Poprawka ze względu na szybkość.
Ból.
Dotrzyma słowa.
Ból.
Uspokój oddech.
Strzał.
Mknąca ze świstem strzała, poszybowała między drzewami. Przeleciała kilkadziesiąt metrów i wbiła się w futrzasty brzuch. Pęd pocisku i pęd wilka, złączyły się w jedno. Ciało dzikiego zwierza wyprzedziło Annę i przygrzmociło o wielką sosnę, wydając głuche dudnięcie. Posypały się igły. Zwierz jeszcze przez kilka chwil był żywy i skomląc konał rażony ładunkami elektrycznymi, przy okazji oświetlając całe drzewo. Udało się. Dotrzymała słowa. Wróciła się do domu, mijając Arona. Ten był na tyle oszołomiony strzałem, że mógł tylko uśmiechem pogratulować dziewczynie strzału. Odwzajemniła uśmiech i wrzuciła trzy specjalne strzały do kołczanu, przy okazji zabierając buteleczkę. Rana poczeka, trzeba iść do Anny. Wychodząc zajrzała do pułapki. Strzała złamana. Już się nie przyda.
- Weź moją torbę. – oznajmiła po czym ruszyła w stronę przyjaciółki.