25 October
Podwieczorek w karczmie przyniósł kilka informacji. Wadosh słusznie ustalił, że człowieka dużo łatwiej, szybciej i wygodniej przepytać aniżeli książkę. Dlatego też pierwszym adresem, pod który zapukaliśmy był dom Łowczego. O dziwo legendarne określenie „objęcia Stwórcy” powiedziało mu dużo więcej niż się spodziewaliśmy, że powie. Dzięki temu jednak dostaliśmy bezpośrednie skierowanie do Sama – tutejszego grododzierżcy. Ten zgodził się nam opowiedzieć to i owo pod warunkiem zapewnienia mu dostatecznej ilości alkoholu. Chcąc nie chcąc – najszybciej udało się uzyskać lokalny wytwór osobisty, który szybko rozwiązał języki i nie tylko.
Niedługi czas potem odczytywałem na głos dziennik wyprawy górskiej pod wodza Toma Igsterberga, mającej miejsce w roku 2645. Historia opowiedziana przez jednego z dwóch ocalałych z tej wyprawy mówiła o sporej, acz nie do końca przygotowanej grupie amatorów górskich wędrówek, którzy nieszczęśliwie stracili przewodników i od tej pory zdani byli jedynie na siebie. Cudem uniknąwszy wielu niebezpieczeństw znaleźli oni po dwóch tygodniach od wymarszu schronienie w jaskini, a tuż za nią to, czego poszukiwaliśmy i my – objęcia Stwórcy. Oczywiście nikt z nas nie zamierzał tracić życia, a jedynie doświadczyć tego zachwytu nad tym, co tam widać mimo zapewnień Łowczego, że to tylko jedna z wielu niewyjaśnionych legend.
Musieliśmy przyznać, że faktycznie niewielu szukałoby informacji o poetyckiej metaforze u Łowczego, a ich potwierdzenia u kogoś takiego, jak śliniący się do Perełki Sam. Być może to ten samogon, a być może coś jeszcze, ale nie była mu Ona dłużna, więc przypomniałem Jej „delikatnie” o przykrywce w Stonebridge i uprzedzając grododzierżcę o konieczności bezpieczniejszego przechowywania tej przekazywanej z ojca na syna książki powróciliśmy do karczmy, gdzie nie potrzeba było już samogonu, by część drużyny skończyła pochrapując na stole.
31 October
Dni mijały spokojnie. Inav się modlił, Estanatehi dostarczała pożywienia, grupa szła raźno... Nawet pogoda dopisała. Cały spokój runął wczoraj, kiedy to na Melianę zza krzaków wyskoczyła rysica. Wszyscy natychmiast rzucili się na ratunek i choć zajęło to kilka chwil – Perełka została uratowana. Jak na porządną łowczynię przystało – Estanatehi ruszyła tropem przez siebie tylko usłyszanych dźwięków tylko po to, by po chwili wrócić jako podrapana, ale szczęśliwa opiekunka dopiero co osieroconego kociaka. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego ten fakt tak zaczął przeszkadzać Jeresowi i Wadoshowi, ale nie wytrzymałem w końcu i wziąłem go w obronę. Co prawda Ellie raczej nikt nie śmiałby się przyczepić za sowę, a pająk Avi jest niezbyt wymagającym stworzeniem – to dopóki nikomu poza Estanatehi nie zaczęły ubywać w szybszym tempie zapasy, a buty nie stały się ulubioną zabawką pazurów – mogła sobie mieć nawet i wyvernę. Ryb w jeziorkach przy chatce też nikt nie myślał łowić – bo i jak, więc ruszyliśmy z rana i kontynuowaliśmy naszą podróż na wschód. Coraz bardziej strome szlaki dały nam jasne przesłanie – góry coraz bliżej... Przygoda z Musangiem (a już zwłaszcza wzięcie go w obronę), bo tak Estanatehi ochrzciła małego rysia pozwoliła mi na lepsze poznanie nie tylko samej łowczyni, ale także zapaliło (Wadosh mi zaglądał przed chwilą przez ramię) we mnie nieznaną chęć poznania tego tajemniczego języka, którym się cały czas posługiwała.
***
<Tu następują słówka i zwroty w języku błotnych ludzi, których Loth się uczył od Estanatehi przez spokojne dni wędrówki>

***
5 November
Zmęczeni, niewyspani (zwłaszcza Avi i Kael) i zziębnięci ruszyliśmy w dalszą drogę. Wczorajszego wieczora nieźle stracha nam napędziła latająca stodoła, o której chyba wspominał Łowczy ze Stonebridge. Przetestowała szybkość naszego biegu w trudnym terenie, a przy okazji zmieniła nam kierunek marszu na północ. O niczym innym nie marzyliśmy już, jak tylko o tym, by faktycznie spocząć w objęciach Stwórcy, a nie w objęciach ogromnej dorosłej wyverny, która przegnała nas ze znalezionej wczoraj polany. Dodatkowa mgła jeszcze bardziej utrudniała nam orientację w terenie, a mnie dręczyło jakieś dziwne przeczucie, że z lasem, przez który przechodzimy, jest coś nie tak.
Skalna ściana wyłoniła się także w jedenastym dniu podróży. Być może tempo mieliśmy nieco wolniejsze, ale zapasami i kondycją przewyższaliśmy zapewne tych, których przygody czytaliśmy tak niedawno. Zagadkę lasu udało mi się rozwiązać. Regularnie rosnące drzewa oznaczały ingerencję ludzką, a gdy chwile później Kael dostrzegł jedną z ostatnich gnijących śliwek uzmysłowiliśmy sobie, że szliśmy przez jesiennie ogołocony sad. Kontynuowaliśmy więc sadem podejście do ściany, by zgodnie z notatkami Toma Igsterberga mieć ją dosłownie „na wyciągnięcie ręki”. Tuż przed dyskusją nad kierunkiem, który powinniśmy obrać – również Kael dostrzegł kolejny ślad człowieka.
Zauważona przez niego dziwna deska okazała się częścią ruin jakiegoś gospodarstwa zmyślnie ukrytego w dziczy, a w czasach, gdy się nie rozpadało – ukrywającego dodatkowo ziejące teraz ciemnością ze skalnej ściany niewielkie wejście do jaskini. Nie znalazłszy nic ciekawego w ruinach skupiliśmy się na jaskini. Udało mi się stworzyć prowizoryczną pochodnię, która ku naszemu zdziwieniu odkryła przed nami sekret jaskini, którym była skryta biblioteka. Nic dziwnego, że przez tyle lat jej szukano, skoro watahy wilków, lawiny i wyverny musiały przegonić łowców skarbów po terenie, żeby trafili w to miejsce.
Dużo bardziej intrygowało nas jednak, co jest w tych wszystkich księgach, które tylko w Stwórcy znany sposób przetrwały tu wilgoć, wiatry i te wszystkie lata. W pierwszej rozsypującej się księdze uchował się jeden wiersz, który przytaczam:
Fioletowe góry
zapadają w mgły,
ciemnieją lazury -
jakby w głębię szły.
Złoty róg miesiąca
sieje poblask mdły -
lasów wiatr nie trąca,
jakby do snu szły.
Potok wciąż głośniejszy
rwie się jak zwierz zły -
smutek wciąż czarniejszy -
coraz gęstsze mgły.
Clark bez zawahania orzekł przynależność stylu do Joachima, a kolejna księga ze znanymi nam już tekstami potwierdziła jedynie te przypuszczenia. Znaleźliśmy jednak coś więcej. Jedna księga była zapisana zupełnie innym stylem zarówno pisma, jak i wypowiedzi:
Moja tęsknota
do niewidzialnej kochanki,
jak lilia złota
marznąca w zimne ranki.
Lecz żaden duch z zaświatów
skrzydłami nie oprzędnie -
oh, tyle więdnie
kwiatów...
viewtopic.php?p=29985#p29985 ,
viewtopic.php?p=32232#p32232 .
Ostatni tekst przykuł naszą uwagę szczególnie zwłaszcza, że chwilę później znaleźliśmy namacalne potwierdzenie jego co najmniej rzekomej prawdziwości. Zauważony odblask pod kamieniami okazał się być dziwnym przedmiotem o nikłej zielonkawej poświacie. Nie zdążyliśmy nawet pomyśleć o jakimkolwiek pytaniu, dlaczego przedmiot nie jest chroniony zgodnie z tekstem potężnymi czarami. Nikomu jednak to nie przeszkadzało... Oby tak pozostało... Pobieżne zbadanie znaleziska nie nasunęło nam żadnych innych wniosków, więc kontynuowaliśmy poszukiwania „objęć Stwórcy”. Nie zawiedliśmy się. Stromo wznoszący się ku górze tunel zakończył się skalną półką niemal u szczytu góry, z której widok w istocie był boski... Zachwyt nad rysującą się przed nami panoramą odebrał nam dech w piersiach...